wtorek, 19 lipca 2011


Druga część opowiadania autorstwa mojego i Z.

Rozdział 1 część 2
Światło popołudniowego słońca było nagie, brutalne jak policzek. Oślepiło go, gdy wychylił głowę przez lufcik, chcąc złapać oddech w gęstym powietrzu autobusu. Pojazd utknął w ulicznym korku. Ciepły wiatr niósł kwaśny, zrezygnowany smak klaksonów i spalin. Mrużąc oczy w beznadziejnej walce z promieniami światła, Jacque zachłannie chwytał ustami miejskie powietrze; starał się rozgryźć je jak łodygę przejrzałego karczocha, poczuć na języku choć odrobinę dawnej świeżości serca.
Wtedy właśnie ją zobaczył. Stała na przystanku na brzegu rzeki, niedbale oparta o ozdobne, kute balustrady, odgradzające chodnik od fosy. Wyglądała na odrobinę znudzoną, tylko nieco, tylko tę odrobionę, na jaką zezwalał osobliwy kodeks dworskich manier.
Zmieniła się. Na pierwszy rzut oka nie potrafił określić - na lepsze, czy gorsze. Z dystansu kilkuset metrów, jaki ich dzielił, spomiędzy ziarnistych zacieków błota, mógł dostrzec jedno: przemiana zdawała się stanowić osinowy kołek, dręczący dziewczynę, prowokujący obserwatora – a jednocześnie opiekuńczy klin, dzięki któremu jej sylwetka zachowywała pion.
Autobus ruszył z ciężkim westchnieniem, mechaniczną kanonadą zderzaków, błotników i uszczelek. W żółwim tempie toczył się w dół ulicy, stopniowo zbliżając do stojącej na przystanku dziewczyny. Jacque przyparł do rozgrzanej szyby, wytężając wzrok. Miała na sobie prostą sukienkę w gamie francuskiej flagi. Drobniutkie paseczki wzoru, przetykane nitkami złota, nienachalnie kontrastowały z piaskowo-brązowym trenczem. Warstwy materiału miękko otaczały kształtną talię i biodra. Spódnica sukienki sięgała jej zaledwie do połowy uda, mimo to nie nosiła rajstop. Jej cera była nienaturalnie jasna, zdawała się krucha jak arystokratyczna porcelana. Rzeźbiona, unerwiona szczupłość nóg, pokryta cienką pelerynką białawej skóry, płynnie przechodziła w chudość. Znów pojawiało się dojmujące uczucie łamliwości. Sukienkę spinał w talii wąski pasek. Powyżej jego mosiężnej klamerki rysowały się pełne, ciężkie piersi i smukła szyja, okraszona drobnym pieprzykiem przypominającym rodzynek.
Zmieniła się - lecz najbardziej zmieniła się jej twarz. Nie była to już słodka, nieco dziecinna buzia dorosłej dziewczynki, o nie, teraz z każdej rysy emanowała gorzkawa nuta kobiecości. Ciemne okulary o kocich oprawkach podkreślały trójkątnie sklepiony, spiczasty podbródek. Rzymski, kształtny nos łączył łagodnym łukiem pulchne wargi, pokryte pomadką w kolorze dojrzałych malin i wyraźne kości policzkowe, pokryte warstewką różu. Filigranowej drobności twarzy dopełniały lekkie kosmyki zaczesanej poza przedziałek grzywki.
przypomina nieco Madonnę, pomyślał. i chociaż nie było w niej nic, zupełnie nic z Madonny, spodobała mu się ta myśl.
Inaczej się maluje, zarejestrował skrupulatnie, wytężając wzrok, starając się skosztować niuansów i detali. zastąpiła niewprawną, lśniącą kreskę ciemnymi, miękkimi warstwami kredki; nieco kocim obrysem kącika; oleistymi liniami na górnej i dolnej powiece.
Autobus zahamował z piskiem opon i wjechał na przystanek, na którym stała dziewczyna.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz